Palkó wchodzi w przenikliwe zimno w skafandrze

Palkó wchodzi w przenikliwe zimno w skafandrze
Palkó wchodzi w przenikliwe zimno w skafandrze
Anonim

Jest 11:30 rano, nalewam kawę, sprzątam ze stołu, uruchamiam zmywarkę (nawet przed porodem uświadamiałam mężowi, że mam już trójkę dzieci) i zaczynamy się ubierać. Z Palko wybieramy się na nasz codzienny spacer bez celu.

Obraz
Obraz

Sam, bo nawet pies nie chce ze mną chodzić zimą po oblodzonych ulicach, a właściwie też go nienawidzę, ale muszę iść, bo inaczej Palkó nie będzie chodził, a dziecko ma chodzić, prawda? wielotomowe dzieło pt. „Séta”. Oczywiście najlepsze w tym wszystkim jest to, że tylko ja chodzę, Palkó, ponieważ on jeszcze nie może chodzić, po prostu siedzi w wózku.

Idę więc na spacer, czyli idziemy, co wbrew nazwie wcale nie jest takie lekkie i wesołe w tym przenikliwym mrozie. Wręcz przeciwnie, gdy rtęciowe włókno termometru przesuwa się w dół, staje się coraz bardziej niespokojne. Najpierw ubieram się, co i tak nie jest wielkim problemem, bluzę z kapturem, kurtkę, buty, a potem stawiam się Palko w gotowości bojowej. Ale to jest prawdziwe samopoświęcenie matki, kiedy zamiast dziecka bierzemy na siebie ciężar. Ale możemy to również rzutować tak, że ostatecznie jest być może o stopień lepiej, gdy woda spływa nam po plecach nie z powodu krzyków dziecka, ale z powodu płaszcza.

Następnym zadaniem jest odnalezienie Palkó, który korzystając z kilku chwil wolności znajduje się już w jakiejś zakazanej strefie. Mając nadzieję, że nie marnuje tylko mopa czy szczotki do toalety, grzebię po mieszkaniu, aż w końcu odnajduję Palkó w jednym z jego ulubionych miejsc, przy „kwiecie”, który wkłada zużytą chusteczkę do garnka, tylko po to, by wyjmij go po namyśle, a następnie ponownie włóż z powrotem ostrożnym ruchem i silną koncentracją. Przyglądam się przez chwilę zza drzwi i śmiech drży, potem tylko piszczę, a Palkó natychmiast się odwraca z szerokim uśmiechem na twarzy. Pożeram go, postanawiam od razu, od razu na niego wskakuję, Palkó śmieje się i błyska czterema zębami, ale teraz tylko przez krótki czas igraszki, bo w tej niedźwiedziej pracy nie jest łatwo ruszyć, szybko się męczę, żeby nie wspomnieć o upale. Musimy się spieszyć. Kładę Palko na przewijak, a ubrania mogą przyjść. Rajstopy, spodnie bufiaste, gruba bluza z kapturem, szalik, kurtka, czapka, skórzane buty, grube skarpety, rękawiczki. Jesteśmy gotowi, Palkó wygląda jak astronauta czekający na start. Potrafi odsunąć rękę od barku na tyle, by pomachać Ziemi na pożegnanie, a jeśli chce, może trochę poruszyć stopą, chociaż nie wiem, co z tym robią astronauci. Zresztą ten wózek daje tyle możliwości ruchu, a potem te możliwości szybko znikają, gdy wciskam dziecko do torby maxi cosi. Zgadza się. Chodźmy.

Jestem już przy drzwiach, kiedy przypominam sobie, że zostawiłem telefon w środku. Z powrotem, na szczęście wciąż pamiętam, gdzie go położyłem, jest tam. Wychodzimy na klatkę schodową, Palkó już zaczyna narzekać, że jest gorąco, chociaż świat zewnętrzny nie jest daleko, wystarczy znaleźć klucz w mojej bezdennej torbie, zamknąć drzwi i dwa piętra. Nie mam klucza. Wracamy, biorę też Palko i zaczynam biegać po mieszkaniu. Nerwowo, bo Palkó zaczyna krzyczeć. Pompa uruchamia się we mnie, ładnie i powoli, jak mogę być taką bestią, dlaczego nie szykuję się odpowiednio, a potem się denerwuję, dlaczego wszystko musi być tak bardzo zaplanowane, dlaczego nie może drobinka kurzu wpada do maszyny bez natychmiastowego krzyku dziecka, bo nie ma w niej cierpliwości. To coś ekstra, o co trzeba prosić podczas programowania, więc niestety o tym zapomniałem. Więc wina leży po mojej stronie, a może na moim mężu naprawdę moglibyśmy poświęcić więcej uwagi. Wreszcie dostałem klucz. Trzaskam drzwiami, Palkó bawi się w maxi cosi, patrzy na mnie zrozpaczonymi oczami i jęczy. W końcu znajduję dziurkę od klucza, zatrzaskuje zamek, ciotka sąsiadki wystawia głowę. Pocałuj mnie, tak, u nas, no tak, nic nam nie jest, no cóż, dziecko trochę krzyczy, tak, idziemy na spacer, tak, wszystko u nas dobrze, a jaka pogoda, no cóż, zimno, tak, tak. Nazywa się Palkó (nadal), tak. Miły chłopak, tak. Chodźmy, tak, tak. Pocałuj mnie.

Wreszcie możemy iść. Z wielkim trudem wożę Palkó, którego nie mogę już tak łatwo podnieść z ziemi w maxi cosist, potem wlokę się do naszego auta, które oczywiście nie załatwiło mi wczoraj miejsca przy bramie, i Wyjmuję wózek z bagażnika. Otworzę, trochę się zabłocę, ale to dobrze, nowa mama zawsze ma gdzieś plamy, już dawno się tego nauczyłam.

Wyczerpany patrzę na Palkó, który zwykle uspokaja się do tego czasu i albo spokojnie patrzy na zaparkowane samochody, albo leniwie próbuje przegonić czające się wokół jego oczu elfki, teraz bardziej to drugie, a potem mój zegarek. To było około dwudziestu pięciu minut. Nie jest źle. Mogłoby to potrwać dłużej. Bo jeśli Palkó złoży się na pierwszym zakręcie, mogę tylko powiedzieć, że nawet przy opóźnionym starcie Atlantis okrąży Ziemię dwa razy szybciej niż mój mały astronauta, który wróci na drugie piętro i znów wyląduje na ulicy.

Panzej

Zalecana: