Uratowaliśmy mieszkańców Budapesztu przed półrękim pianistą

Uratowaliśmy mieszkańców Budapesztu przed półrękim pianistą
Uratowaliśmy mieszkańców Budapesztu przed półrękim pianistą
Anonim

Tajne ogrody Budapesztu, tajemnice Újlipotváros, spacery tematyczne, koła Bédek i klasyczna wycieczka z przewodnikiem. To właściwie wszystko, z czego mogliśmy wybierać – jak dotąd. Ci, którzy nie chcą płacić za zwiedzanie lub dostosowywać się do spacerów tematycznych, mają teraz alternatywę. Wszystko, co wiedziałem o grze o nazwie Miratia, to to, że trzeba było pobrać aplikację, a następnie kupić grę, która wyglądała jak ta, która prowadzi cię przez miasto, w tym przypadku Budapeszt, przez jakąś ramową historię. Wśród opcji wycieczek romantycznych, zabawnych, historycznych lub pubów, wypróbowaliśmy dramat kryminalny, który firma udostępniła za darmo przez jeden dzień.

Zrzut ekranu 2015-06-14-11-51-35
Zrzut ekranu 2015-06-14-11-51-35

Jest wpół do dziesiątej rano, plac Clark Ádám, kamień zero kilometra - a także wielu turystów i entuzjastycznych ludzi w koszulkach Miratia. Od tego miejsca zaczyna się gra, program ramowy już monitoruje telefon, stąd nie ma innego zadania niż włączenie GPS, program nie wymaga nawet połączenia z internetem. Przy okazji wolnego dnia można też pokonywać dystans rykszą, ale rikszarze lubią długo spać, więc do tego czasu porozmawiam z założycielem startupu – bo co innego – Ádám Korbuly.

Wkrótce staje się jasne, że chcę rozpowszechniać grę na poziomie międzynarodowym (jest to również logiczne), a także, że płatna wersja kosztuje 8400 forintów, co jest mniej więcej kwotą bliską 25 euro. Za te 8400 forintów na początku są podekscytowani, ale według Korbuly, jeśli spotkają się 3-4 osoby, to wcale nie jest to niebezpieczne, a ludzie mieszkający w szczęśliwszej części Europy śmieją się z tej kwoty. Gra będzie również dostępna w sklepach, gdzie praktycznie otrzymasz kod QR i będzie można ją pobrać z Google Play lub Appstore. Cóż, tak, użytkownicy telefonów Nokia/Windows to jak zwykle schrupali.

W grze okazuje się, że jednoręki pianista szykuje się do złego uczynku, a my mamy tylko dwie godziny, aby go powstrzymać - jeśli mu się w tym czasie nie powiedzie, zamieni uszy mieszkańców i turystów Budapesztu, a wtedy świat się skończy. To był moment, w którym myślałem, że popadłem w dziecinną zabawę, ale nie. To nie bajka, musieliśmy wyjechać i na szczęście przyjechała riksza, co mi nie przeszkadzało, bo było już 28 stopni. Na wycieczce, którą denerwowało nastoletnie dziecko, musieliśmy rozwiązywać zadania zbudowane na sobie w zasadzie, ale tak naprawdę dwie z czterech stacji wystarczyły do rozwiązania zadania, a ostateczne rozwiązanie jest tak proste, że my bylibyśmy szczęśliwsi, gdybyśmy musieli się nad tym trochę zastanowić. Poza tym fajnie by było, gdyby dla tych, którzy ukończą grę, była jakaś nagroda: coś małego, powiedzmy bon na kawę w dobrej kawiarni, żebym poczuł, że naprawdę otrzymałem coś namacalnego – zresztą, byłby to tak dobry pomysł, że wszyscy by to zauważyli, a to naprawdę nie kosztowałoby zbyt wiele.

Jedyne pytanie brzmi, czy otrzymamy nowe informacje, czy możemy odkrywać miasto w taki alternatywny sposób, czy polecilibyśmy je zagranicznym znajomym przyjeżdżającym do Pesztu, czy też zapłacilibyśmy z przyjaciółmi za poznanie miasto lepiej? Odpowiedź na to pytanie brzmi nie i nie dlatego, że pomysł, na który wpadli, nie jest genialny, ale dlatego, że nie otrzymaliśmy praktycznie żadnych informacji o tym, dlaczego dane miejsce jest interesujące. Przeszliśmy od kamienia przez Most Łańcuchowy do Széchenyi tér, stamtąd do Marriotta, potem rozszyfrowaliśmy, kim może być mądry człowiek ojczyzny (i mam nadzieję, że tekst nie został przetłumaczony na angielski, bo nauka obcokrajowców chyba na tym się zatrzymuje), podeszliśmy do Deáku, gdzie mimochodem dowiedzieliśmy się, że jest tam kościół ewangelicki, a potem stamtąd pochodziła Bazylika, która też niczego nie zdradziła, tylko to, co łacińska inskrypcja nad tympanonem oznacza po węgiersku - Myślę, że dlatego można znaleźć jeszcze jeden lub dwa ciekawe fakty o jednym z najbardziej znanych kościołów w Budapeszcie, jednak ponieważ gra ma limit czasowy, nie ma czasu na zatrzymanie się i poszukanie. Nie znaleźliśmy w grze żadnego przycisku, który dodałby dodatkowe informacje do miejsca, w którym stoimy, ale może to nasza słabość, ponieważ Miratia to w zasadzie dobrze skonstruowana gra z zawartością ruchomych obrazów i stworzona przez profesjonalnych aktorów. Szkoda, że mimo całego jego geniuszu tak naprawdę nie dostałem nowych, ciekawych informacji o mieście - a bez nich niewiele jest warte.

Zalecana: